Werbel, o którym warto napisać – Beverley ”Cosmic 21”

Mówi się, że można mieć szczęście w miłości lub w kartach albo go nie mieć w ogóle. Zdać wzorowo studia poświęcając na naukę godzinę tygodniowo, ślizgając się i lawirując; korzystając z przychylnego losu, lub co chwilę poprawiać połowę egzaminów pomimo wielu nieprzespanych nocy spędzonych przy książkach.

Konkluzja takiego stanu rzeczy jest bardzo prosta – albo się jest urodzonym szczęściarzem albo się nim nie jest. Dlatego jednym wszystko idzie gładko podczas kiedy inni muszą tęgo się napocić, żeby osiągnąć choćby minimum.

Nie wychodzę zbytnio poza ten schemat. Nie mam szczęścia do niemieckich samochodów i zakładów sportowych, ale przyciągam ciekawe instrumenty. Jak magnes i lep na muchy – bezustannie. Musiałbym się bardzo napracować, żeby móc te wszystkie cuda zatrzymać przy sobie… jest to niestety niemożliwe.

Beverley ”Cosmic 21” Demo: http://www.youtube.com/watch?v=n0fwa4IzKy8

Nie Hills 90210, ale i tak srogo

Werbel Beverley kupiłem na znanym portalu aukcyjnym od kolegi legalnie handlującego sprzętem używanym. Zapłaciłem za niego mało i to był główny powód, aby zaryzykować taki zakup w ciemno, choćby dla napisania tego artykułu. Od początku poczułem miętę do tego blaszaka i także w tym przypadku mój perkusyjny szósty zmysł mnie nie zawiódł. Kupując  zwykłego ”steela”, stałem się posiadaczem werbla dużo bardziej ciekawego i wyjątkowego.

Werbel Beverly: http://drumshop.pl/867-beverley-werbel-aluminiowy-cosmic-21-14-x5-.html

Z czym to się je 

Beverley to angielska marka w Polsce kompletnie nie znana, ba, nawet nie kojarzona z nazwy. Podobnie jak Dallas, Ajax czy John Grey stanowiła kiedyś ścisłą czołówkę producentów instrumentów perkusyjnych w Wielkiej Brytanii. Wiadomo, że potęgą istniejącą juz od lat 20-tych był Premier i to on rozdawał karty, niemniej jednak istniało jeszcze kilka mniejszych i wcale niezgorszych manufaktur, które produkowały mniej, ale jakże ciekawiej, przez co dla mnie zawsze będą dużo atrakcyjniejsze w odbiorze. Od zarania dziejów duży może najwięcej, więc pod koniec lat 70-tych Premier wchłonął większość mniejszych firemek, chętnie zresztą korzystając z ich pomysłów technicznych. Te, które w jakiś niewiadomy sposób odparły wrogi atak przejęcia, po niedługim czasie splajtowały.

Kosmiczne oczko

Budowa mojego brytyjskiego kolegi, którego pełna nazwa brzmi Beverley  ”Cosmic” nie jest zbytnio imponująca – klasyczny rozmiar 14″ x 5″, który królował w latach 60-tych na wszystkich kontynentach, mocno oldschoolowa maszynka napinania sprężyn, obowiązkowy w tamtych czasach wewnętrzny tłumik. Strojenie na 10 śrub, łepki śrub „na śrubokręt”. Niby szału nie ma, klasyczny średnio-budżetowy vintage… ale za dobre pieniądze i tak warto go było kupić, choćby dla zasady.

Stare sprzęty mają jednak do siebie to, że potrafią czasami bardzo mile zaskoczyć i tak też stało się w tym przypadku, bo Beverley  ”Cosmic 21″ to…tańsza kopia Ludwiga LM400, czyli legendarnego Supraphonica. Werbel wiernie odwzorowujący budowę korpusu (aluminium pokryte chromem) poprzez wspólne lugi na bardzo klasycznej maszynce kończąc. Beverley jest także korpusem bezszwowym ”seamless” jak Ludwig.
Jednym z charakterystycznych elementów werbli Beverley z okresu 1960-1976 jest logotyp umieszczony w formie „pisanej” na korpusie. Trzeba przyznać, że dzisiaj tylko nieliczni producenci stosują tak nonszalancko wyglądające oznaczenie swojej produkcji (m.in. Ford, Dunett, Premier), a szkoda, bo moim zdaniem dodaje to klasy do designu instrumentu..

Wierząc internautom z innych części świata przydomek „21″ wziął sie od ceny, która w latach 60-tych obowiązywała za ten werbel – 21 funtów :) , czyli dzisiaj jakieś … 120zł – kwota raczej symboliczna :) i kusząca. Wyczytałem także, że w latach 60-tych  większość angielskich perkusistów grała właśnie na tym werblu, ponieważ brzmiał świetnie i kosztował niewiele. Flagowy werbel Premiera ”HiFi” wprowadzony do sprzedaży kilka lat później powstał właśnie w oparciu o Beverley’a ”Cosmic”.

Zestawy Beverley są mi nieco znane. Budową korpusów w niczym nie różnią się od bębnów Premiera z tamtych lat, jedynie delikatne różnice w osprzęcie (ostrzejsze kształty okuć) zdradzają wprawnemu oku, że to nie Premier. Korpusy brzozowe lub mahoniowe (Drumshop odwiedził kiedyś zestaw z mahoniu z bukowymi ringami) z pierścieniami wzmacniającymi.

Brzmienie…

…jest kwestią gustu – wiadomo :) . Od jakiegoś czasu wolę werble głębokie, z potężniejszym korpusem i pełniejszym rezonansem i dlatego też moja ocena będzie raczej subiektywna, ale nie negatywna. Beverley ”Cosmic” to cudowny werbel funkowo-stantonowy :) (od groove’ów granych przez Stantona Moore’a). Jest szybki i soczysty, bardzo dobrze reaguje na wszelkie nawet najdrobniejsze zmiany artykulacyjne. Jednym słowem bardzo podobny do Supra, może miej szlachetny, ale i sporo tańszy. Zadowoli z pewnością każdego, kto lubi szybką odpowiedź i selektywne ghost note’sy. Do grania mocno rudimentowego jak znalazł. Tremolo brzmi na nim wprost orkiestrowo; idealnie.

”Cosmic” ma piękną, jasną i przeszywającą barwę. Jest to brzmienie wyjątkowe, które usłyszeć można tylko w werblach aluminiowych, no może poza Ludwigiem Acrolite’m, który jest bardziej suchy i stonowany.

Słowo na dziś

Ile Beverleyów jest w Polsce? Tego nie wie nikt. Mi już teraz wiadomo o dwóch zestawach i werblu.
Czy to bębny prawdziwie vintydżowe? I tak i nie.
Tak, bo są stare, pięknie wykonane i w zasadzie niezniszczalne (wszystkie części metalowe były w tamtych czasach metodą Premiera chromowane potrójnie tzw. Diamond Chrome, dzięki czemu nawet po 40 latach wyglądają prawie jak nowe).

Nie, bo to nie stary Gretsch, Ludwig czy Slingerland – uznane amerykańskie marki (a głównie te się liczą).

Prawda jest jednak taka, że w naszym pięknym kraju za śmieszną kasę można stać się właścicielem wyjątkowego i nietypowego instrumentu, który w każdym gatunku muzycznym (może poza ekstremalnym metalem i bardzo ciężkim rockiem) da nam dużo radochy i samozadowolenia.
Nieważne jak się nazywa i czy jest ”true vintage” czy nie.  Ważne, że czyszczenie chromów, mycie okleiny  i zakładanie nowych naciągów daje nam taką satysfakcję, że nic innego się nie liczy.

Autor: Mateusz Wysocki